W służbie drugiemu człowiekowi

 

Chciałam podzielić się  kilkoma swoimi refleksjami na temat mojej pracy. Obecnie pracuje w Centrum Leczenia Mukowiscydozy w Szpitalu w Dziekanowie Leśnym.                                              

Może na początek kilka słów o chorobie, która nazywa się mukowiscydoza. Jest to choroba genetyczna. Po raz pierwszy gen, który odpowiedzialny jest za tę chorobę odkryto stosunkowo niedawno, bo w 1989 roku. Chorobę powoduje mutacja białka w kodzie genetycznym człowieka (DNA). W wyniku defektu genetycznego organizm chorego produkuje nadmiernie lepki śluz, który powoduje zaburzenia we wszystkich narządach posiadających gruczoły śluzowe, a przede wszystkim w układzie oddechowym i pokarmowym. W  Polsce choruje na nią ok. 2400 osób. Choroba ta jest nieuleczalna, ma charakter przewlekły, postępujący a leczenie jest przede wszystkim objawowe. Średnia wieku życia chorych z mukowiscydoza to 35 lat. Dzieci z mukowiscydozą borykają się bardzo często
z nawracającymi infekcjami oraz niedoborami składników odżywczych. Nasz ośrodek obejmuje ok. 200 dzieci od noworodków do 18 roku życia.

Praca na tym oddziale jest bardzo wymagająca. Pracuję, tak jak wszystkie pielęgniarki, w systemie zmianowym 12 godzinnym. Dla mnie jednak ta praca, to coś więcej niż tylko czynności pielęgniarskie. Każde dziecko to oddzielna historia życia, to historia całej rodziny. Bardzo dużo rodzin dzieci z mukowiscydozą boryka się z wieloma problemami natury socjalnej, rodzinnej oraz psychiczno –duchowej. Dla matki, która rodzi dziecko i dowiaduje się, że jest ono chore na mukowiscydozę, to bardzo często brzmi jak wyrok. Potrzeba wiele czasu, cierpliwości, życzliwości, aby ta matka, która trafia do nas z takim noworodkiem nauczyła się żyć z tą myślą, że ma chore dziecko. Trzeba dać czas rodzicom  na ból, żal, łzy i bunt. Nie da się powiedzieć takim ludziom, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie martwili. Często zadają mi pytanie, dlaczego ich to spotkało….i wiele innych pytań. Ja nie znam odpowiedzi na wszystkie ich pytania…..jestem z nimi, towarzyszę im w oswajaniu się z tą chorobą. Bardzo często początkowo są to zwykłe rozmowy z pielęgniarką, o tym, co i jak robić. To jest o wiele łatwiejsze.

Bardzo lubię swoja pracę pielęgniarską, dobrze się w niej czuję, jest to naprawdę dla mnie praca z powołania i daje tu całą siebie. Chcę jednak być nie tylko pielęgniarką. Chcę towarzyszyć im w tej drodze codziennego zmagania i poszukiwania sensu. Niełatwo jest powiedzieć takiej matce z chorym noworodkiem, dla której zawalił się jej świat, że w tym doświadczeniu Pan Bóg jej nie opuścił. Potrzeba niejednokrotnie wiele miesięcy zanim rodzice, dzieci i nasza młodzież otworzą się i chcą rozmawiać o tym, co przeżywają, o swoich wątpliwościach, żalach. Ja tam zwyczajnie jestem. Jestem wtedy, kiedy trzeba pomóc, kiedy trzeba podać leki, podłączyć kroplówkę, pobrać krew. Przy takich zwykłych czynnościach nawiązuje się relacja. Wszyscy wiedzą, kim jestem, wiedzą, że jestem siostrą zakonną
i w odpowiednim dla nich czasie otwierają się. Nauczyłam się tam, że nie da się nikomu niczego narzucać z góry, nawet miłości Pana Boga. Do miłości nie da się nikogo zmusić, w tym przypadku dla tych ludzi, często bardzo trudnej i wymagającej miłości. Praca tu zmieniła bardzo moje serce, moje patrzenie na świat. Nauczyłam się wdzięczności Panu Bogu za to, co mam, za to, co mi daje każdego dnia. Zawsze jak wracam z p
racy do naszego domu towarzyszy mi taka refleksja, że nasze życie, nas „zdrowych” ludzi, jest bardzo często takie proste, że naprawdę niczego nam nie brakuje, tylko sami je często komplikujemy. Brakuje nam postawy wdzięczności. W porównaniu z tymi ludźmi, których spotykam w mojej pracy nasze problemy są naprawdę małe i czasem aż śmieszne. Nie pomniejszam tu oczywiście zmagania i trudów każdej z nas w życiu zakonnym czy innych ludzi…..tylko często  zmieniając perspektywę, inaczej to wygląda. Często nasze problemy wynikają z naszego kręcenia się tylko wokół naszych spraw, siebie i swojego małego światka. Spoglądając wokół siebie można zobaczyć, że są na święcie naprawdę inne i poważniejsze sprawy i problemy, niż tylko ja i mój mały światek.

Co mogę powiedzieć takiej nastolatce, której codzienne życie to wieczne inhalacje, drenaże, przywiązanie do butli z tlenem, pilnowanie przyjmowania leków, która nie ma zbyt wiele bezpośrednich kontaktów z rówieśnikami ze względu na bezpieczeństwo i unikanie infekcji, która pyta mnie, po co to wszystko skoro i tak umrze. Jak powiedzieć młodym ludziom, których jedynym pragnieniem jest normalnie żyć, spotykać się z rówieśnikami, że to ich cierpienie ma sens, że jej zmaganie ma sens, że jej śmierć ma sens...? Wielcy mistycy
 i święci latami odkrywali sens i tajemnicę cierpienia, a
 tu młodzi ludzie, którzy chcą po prostu żyć….. a ich życie to szpital i dom.

Czas pandemii dotknął myślę wszystkich, również i nasz oddział. Dużo pracy, mało pielęgniarek…. To nasza codzienność. Zapotrzebowanie na personel pielęgniarski bardzo wzrosło. Wszyscy potrzebują pielęgniarek.

Wraz z innymi pielęgniarkami z naszego oddziału stworzyłyśmy ekipę, która w przychodni w Łomiankach prowadzi akcję szczepień przeciwko Covid- 19. Poproszono nas
 o pomoc i po długich rozmowach, przemyśleniach po organizacyjnych działaniach podjęłyśmy się tego zadania. Początkowo było to naprawdę niewiele osób i niewiele nas to kosztowało trudu. W ostatnim jednak czasie jest to naprawdę bardzo wymagające doświadczenie, codziennie szczepimy ok. 150 osób. Teraz doszło jeszcze szczepienie dzieci. Długo zastanawiałam się nad tą moją dodatkową posługą. Jest to dodatkowe moje zajęcie bez jakichkolwiek zobowiązań.  Jest to poświęcenie mojego wolnego czasu i sił. Kosztuje mnie to nie raz wiele sił i wyrzeczeń, ale czuję, że to ma sens. Jest to mój wkład w walce z pandemią, robię to, co umiem, co mogę ofiarować w danej chwili. Nie da się tego wszystkiego przeliczyć na nic innego. Trzeba naprawdę chcieć oddać cząstkę siebie w służbie drugiemu człowiekowi.

Grudzień był bardzo trudnym i intensywnym czasem. Codziennie rano, kiedy modląc się oddaje cały nadchodzący dzień Bogu proszę jednocześnie abym umiała pokonywać również moje słabości, aby dawać tym ludziom, do których idę to, co najlepsze, aby dzielić się z nimi miłością, którą napełniam się w Eucharystii. Może ktoś powie, że potrzebny jest nam i czas wolny i czas dla siebie, zgadzam się z tym w zupełności. Mając jednak świadomość ile osób w szpitalach poświęca się tym chorym na Covid, ile ludzi umiera na tę chorobę to chcę również mieć wkład w walkę z tą pandemią, która uśmierca tylu ludzi. Chcę dawać siebie innym, nie myśląc o sobie. Często jak jestem zmęczona myślę sobie o Matce Reginie, która też poświęcała swój czas chorym, chodziła do nich, usługiwała im. Nie myślała tylko o sobie i swoim wolnym czasie. Pewnie nie raz też odczuwała zmęczenie i kosztowało Ją to wiele wyrzeczeń. Chociaż trochę, w tej mojej codzienności i posługiwaniu chcę być do Niej podobna.

                                               S. M. Wincencja Bielikowicz